Historia Sonory, czyli słów kilka o twórcy – Janie Rosenbergu „Jubelstan”

Zazwyczaj, gdy pokazuję Wam Sonorę, pytacie o kilka najważniejszych rzeczy: jak jest strojona, z czego zbudowana, jakie ma wymiary. I zawsze gdzieś w końcu pada to pytanie: „I wy sami to wymyśliliście?” Odpowiedź brzmi: nie. Twórcą Sonory jest Jan Rosenberg – czeski lutnik i multiinstrumentalista mieszkający we Fryburgu, u podnóża gór Schwarzwaldu, w Niemczech. 

Zawsze podkreślam, że o ile wykonanie instrumentu leży po naszej stronie, czyli mojej i Łukasza Andrzejczaka, bo – przypominam – jesteśmy obecnie jedynym licencjonowanym wytwórcą tego instrumentu na świecie, to jednak nie my byliśmy jego kreatorami. 

Budując Sonorę, strugając jej kolejne deski czy dopasowując elementy konstrukcyjne wielokrotnie myślałam o tym, jak wielkim geniuszem jest Jan. Dla wielu osób wydałby się pewnie ekscentryczną postacią i taki też był dla mnie przy pierwszym spotkaniu. Z początku gdy poznałam jego wytwór – Sonorę, jawił mi się w głowie jako człowiek o ponadprzeciętnym umyśle i niesamowitych zdolnościach, a do tego jego postać była totalnie owiana tajemnicą.

Poznając Sonorę nie miałam pojęcia kto ją skonstruował, kim jest i czy w ogóle jeszcze stąpa po tym świecie. Dopiero dłuższe poszukiwania, podczas których czułam się niczym detektyw prowadzący dochodzenie, doprowadziły mnie do persony o nieco buńczucznym pseudonimie Jubelstan. Jak się potem okazało, była to nazwa osady, którą tworzył Jan wraz ze swoimi przyjaciółmi w górach. Niemniej jednak tą właśnie nazwą posługiwał się na stronach internetowych oraz na Soundcloudzie, gdzie słuchałam jego muzyki.

Możecie sobie wyobrazić jak podekscytowana byłam, gdy znalazłam kontakt do Jana i wykonałam swój pierwszy telefon. A było to mniej więcej tak…

Godzina dwunasta w południe, odbiera starszy facet zachrypniętym nieco głosem. Rozmowa klei się na wpół, ale zaraz rozmówca przeprasza mnie, ale jest jeszcze nieco wczorajszy, bo siedział do późna z kumplami i muzykował. Myślę sobie: „no pięknie, środek tygodnia i impreza – w tym wieku to wszystko człowiekowi można”. Potem całkiem fajnie się rozmawia, Jan zaczyna ze mną mówić po czesku, ja z nim po polsku, śmiejemy się. Czuję dobry vibe! Próbuję od Jana wyciągnąć jakieś podstawowe informacje, ale niewiele udaje mi się dowiedzieć przez telefon. Proszę o adres mailowy. Obiecujemy sobie być w dalszym kontakcie. Pozdrawiamy się serdecznie i zaraz odkładam słuchawkę. Jestem uśmiechnięta od ucha do ucha, nie wiem czy skakać, czy tańczyć, energia radości sprawia że już planuje co będzie dalej! A dalej była cisza….. Jan nie odpisał na żadnego z moich maili. 

Zrozumiałe przecież – starszy człowiek, pewnie trudno mu dogadać się z internetem, może słabo mu idzie pisanie po angielsku – wszystko sobie tłumaczę. No, ale nie mogę tego tak przecież zostawić. Chwilę później już planuję wycieczkę do Fryburga. Biorę chłopaków ze sobą – Łukasza oraz Jacka, fotografa, żeby zrobił nam jakieś wspólne zdjęcia i uchwycił tę historyczną chwilę, i w drogę! Jedziemy 1000 km, a ja snuję marzenia jakie będzie to pierwsze spotkanie. Trochę podekscytowana, trochę zdenerwowana, układam dialogi w głowie. Co mu powiem? Jak przedstawię sytuację? Czy zrozumie, gdy powiem mu, że buduję jego instrumenty? 

Błądzimy nieco po Fryburgu, w końcu parkuję na jakiejś wąskiej uliczce wzdłuż strumienia. Pukam do drzwi, wychodzi nam naprzeciw w kolorowym czepku przywiezionym pewnie z Kirgistanu, uśmiechnięty od ucha do ucha. Witamy się i wchodzimy, poznaje nas z żoną Barbarą, pokazuje salon, instrumenty, które wypełniają pokój – te wiszące na ścianach i te, które stoją w rogu pokoju i zapraszają, by przy nich usiąść i zagrać kilka dźwięków. W końcu siadamy przy herbacie i rozmawiamy. Mówię kim jestem, co robię oraz, że razem z Łukaszem zbudowałam jego Sonorę, że jestem pod wrażeniem i że nie wierzę, że w końcu możemy się poznać. A potem Jan opowiada dużo o sobie. 

Jako młoda para Jan i Barbara osiedlili się w górach w Niemczech, gdzie prowadzili życie z dala od systemu.

W latach 60-tych ubiegłego wieku Jan zdecydował się uciec ze swojej ojczyzny ze względu na trudną sytuację polityczną i prześladowania jakie wtedy miały miejsce w Czechach. W swojej osadzie w górach Jan miał pracownię i prowadził warsztaty z budowy instrumentów, a Barbara przygotowywała posiłki i dbała o domowe ognisko. Niemalże cały rok gościł u nich ktoś ze znajomych oferując swoją pomoc. Organizowali spotkania w gronie przyjaciół, podczas których muzykowali, najczęściej w pełnię lub podczas nowiu. Żyli blisko natury, a ich myślą przewodnią było, by być daleko od całego zła tego pędzącego donikąd świata. Ale ta sielanka w końcu dobiegła końca. Jan zakończył swoją aktywność zawodową i gdy dzieci już dorosły i poszły “na swoje”, sprzedali dom w górach, który został przerobiony na ośrodek warsztatowy o nazwie Wandelhaus i  przenieśli się wraz z żoną do Fryburga. Nadal jednak spotykają się regularnie z przyjaciółmi na wspólne muzykowanie. Jan i Barbara są bardzo aktywnymi ludźmi, kochającymi podróże i żyjącymi pełnią życia. 

Tego wieczora wpadają kumple Jana i pozostałą część dnia spędzamy na rozmowach, muzykowaniu i piciu piwa. Jan opowiada o tym jak powstała Sonora, pokazuje mi inne instrumenty swojego autorstwa: sandawę, sound pillar czy mini tubę do masażu głowy i prezentuje podolkę – alikwotowy flet słowiański o magicznym brzmieniu, na którym uwielbia grać. Pokazał nam też swoje obrazy o tematyce religijnej, które poddawał przeróbkom. Dające do myślenia twory pokazujące absurdalność dzisiejszego świata. Do dziś zapadły mi w głowie i wierzę, że jeszcze kiedyś ujrzą światło dzienne. 

Podczas tego wyjazdu okazało się, że bardzo przypadliśmy sobie do gustu z Janem.

On zaimponował mi swoim frywolnym podejściem do życia, optymizmem i sposobem w jaki prowadzi swoje życie. Ja chyba wzbudziłam jego sympatię, bo szybko wspomniał, że jestem odpowiednią osobą, żeby budować dalej jego instrumenty. I tak rozpoczęła się nasza współpraca. 

Skąd wziął się pomysł na zbudowanie Sonory – instrumentu, do którego się wchodzi?

To pytanie zadajecie mi bardzo często. Również dla mnie było ono najważniejsze i najistotniejsze do zbadania. Otóż Jan udzielił nam wywiadu, który uwieczniony został i spisany i stanowił załącznik do mojej pracy dyplomowej o Sonorze, a w którym wyjaśniona jest ta tajemnica. 

Jako młody lutnik Jan pobierał nauki u Hansa Petera Klein’a, który uznawany jest za twórcę instrumentu o nazwie “monochord” – stołu do masażu dźwiękiem z naciągniętymi u dołu strunami. W rzeczywistości instrument ten nie jest monochordem, gdyż posiada rząd strun strojonych jednakowo, a więc jest “polichordem”. Jan obserwując jak działa instrument marzył o skonstruowaniu takiego, w którym można leżeć w środku, tak aby doświadczenie było jeszcze pełniejsze. Jak wspomina, wizualizował sobie jako dziecko, jak by to było być wewnątrz gitary, na której grał. Jego podróże do Indii przybliżały go do wizji stworzenia Sonory. Inspirował się kulturą wschodu oraz ichniejszym podejściem do dźwięku, a w Nepalu obserwował olbrzymie bębny, których drgania wyczuwalne były całym ciałem. Pomysł dojrzewał w twórcy latami, aż w końcu trafił na artykuł Olava Skille umieszczony w czasopiśmie Music & Medicine. Olav opisywał tam swoje łóżko do terapii wibroakustycznej oraz efekty terapeutyczne stosowania sesji wibroakustycznych.

“Terapia wpływa na fizjologię organizmu, poprzez obniżenie poziomu aktywności współczulnego układu nerwowego i poprawę krążenia krwi, dostarczenie większej ilości tlenu do różnych narządów i usprawnienie transportu szkodliwych substancji z komórek i przestrzeni międzykomórkowych.(…) Poprawa samopoczucia i osiągnięcie stanu relaksu są powszechnie zgłaszane jako pozytywne efekty terapeutyczne.  – O. Skille, Vibroacoustic Therapy, „Music Therapy” 1989, Vol. 8, No. 1. s 62, tłum. własne.

Zainspirowany działaniem wibracji o częstotliwości 60 Hz, którą Olav opisywał za najlepiej oddziałującą na ciało człowieka, Jan skonstruował w 1999 roku prototyp o nazwie Sonarium. Miał on w odróżnieniu od późniejszego modelu Sonory zaledwie 28 strun rozmieszczonych u góry korpusu rezonansowego, a w jego wnętrzu przymocowaną na stałe ławkę. Kolejne instrumenty budował i udoskonalał we współpracy ze swoim uczniem Vaclavem Cizakiem. Dodali wówczas dodatkowe rzędy strun burdonowych oraz dostawianą nogę, która umożliwiała wysunięcie ławki z instrumentu. Strój instrumentu miał częstotliwość 64 Hz – była to najbardziej zbliżona częstotliwość do tej opisywanej przez Olav’a, która odpowiada dźwiękowi C w skali, w której dźwięk a ma 432 Hz. 

Początkowo Jan używał instrumentu do gry w zespole instrumentalnym. W internecie można znaleźć sporo nagrań muzycznych utworów, które wykonywał w różnych zestawieniach instrumentalnych, a także na Sonorę solo. Używał różnych technik gry: od szarpania opuszkami palców przez pocieranie smyczkiem, aż do uderzania strun pałkami. Brzmienie instrumentu stanowiło bardzo ciekawy podkład dla innych, bardziej melodycznych instrumentów, poprzez swoje burdonowe, jednostajne dźwięki. 

Dopiero po jakimś czasie instrument wpadł w ręce Martina Seligera. Martin szybko zauważył niesamowity potencjał instrumentu i zaczął grać na nim, oferując relaksacyjne sesje masażu dźwiękiem we Fryburgu.

Jednocześnie promował instrument w czasopismach, co poskutkowało rozprzestrzenieniem się Sonory po Niemczech, Austrii i we Włoszech (wówczas instrument nazywany był „Overtone tube” a później „Sonachord”). Jak już wspominałam jeden z nich trafił do ośrodka terapeutycznego we Fryburgu, gdzie używany jest w celu zrelaksowania pacjentów między innymi ze spastycznym porażeniem mięśni. 

Od naszego pierwszego spotkania z Janem minęły już prawie 4 lata.

W międzyczasie wybuchła pandemia i nastąpiło zamknięcie granic. Mimo, że z Janem mieliśmy stały kontakt, to jakoś nie wierzyłam, że szybko przyjdzie nam się spotkać. Aż do września tego roku, gdy niespodziewanie zadzwonił do mnie z informacją, że za kilka dni będzie w Polsce i chciałby nas odwiedzić. Spotkaliśmy się po latach. Byłam zdumiona, że w ramach urlopu przejechali wraz żoną tyle kilometrów, a przypomnę, że Jan ma ponad 80 lat i mam wrażenie, że z każdym rokiem młodnieje. Rozmawialiśmy sporo, graliśmy sobie nawzajem na Sonorze i zwiedzaliśmy Poznań. Jan, mój mistrz, dał mi kilka wskazówek, podzielił się swoją wiedzą i wręczył kilka znaczących książek o instrumentach świata i muzyce. Cieszę się, że życie nas ze sobą spotkało i pokładam ogromne nadzieje, że w niedalekiej przyszłości przyjdzie się spotkać i Wam! 

Tym optymistycznym akcentem, a właściwie wypowiedzianym już marzeniem, kończę ten podcast. Dajcie znać, czy chcielibyście poznać Jana i dowiedzieć się więcej o procesie twórczym. A może macie jakieś pytania do niego i chcielibyście je teraz zadać? Zachęcam do kontaktu ze mną, chętnie połączę Was z Janem, żebyście mogli sami przekonać się jak świetnym i niesamowitym jest człowiekiem.

Ściskam Was i do następnego!

Katarzyna Paluszkiewicz // Sonorita

P. S. Chciałabym złożyć ogromne podziękowania dla grupki moich przyjaciół, którzy pół roku temu, w moje urodziny, zrobili mi przewspaniały prezent w postaci sprzętu do nagrań. Dziękuję Wam z całego serca, to bardzo piękny i przydatny prezent. Intencją, jak sądzę, było dalsze zmotywowanie mnie do nagrywania, a ja, jak widać, nie do końca wywiązałam się z danej obietnicy. Zatem moje przeprosiny kieruję szczególnie do tych z Was, którzy czekali. Uwierzcie mi, że to nie lenistwo, ale zwykły niedobór czasu lub też może słabe umiejętności organizacyjne, a z pewnością lekkie zagubienie w gąszczu zadań związanych z prowadzeniem swojego biznesu, przemieszanym z opieką nad zbuntowaną dwulatką. Tym razem już obiecuję nie robić tak długich przerw. Trzymajcie kciuki!